Jak nie raz już pisałem jednym z najbardziej urokliwych miejsc w naszym mieście jest bez wątpienia Cytadela, gdzie atrakcje przyrodnicze gonią się w zachwycaniu nas z historycznymi. Ze względu na super lokalizację, wszechobecną przyrodę, oraz alejki asfaltowe niczym sieć rzek przecinające park jest to idealne miejsce dla nas tuptających. Nikomu tutaj raczej nie przeszkadzamy, dlatego sobie spokojnie biegamy.

Chociaż czy naprawdę nie przeszkadzamy? Mamy na Cytadeli jej stałych mieszkańców, którzy zapewne z mieszanymi odczuciami nasze tuptanie odbierają. Ptakom, które na niebie latają i często z gałęzi swoim śpiewem nas dopingującym raczej nie przeszkadzamy. Ciekawe jak odbierają nasze tuptana stworzenia, które pod ziemią egzystują. Jak takiemu kretowi prawie dwie setki par nóg ponad głową rytm wystukują, to pewno czują się tak, jak my kiedy śpimy przy bardzo eksploatowanych torach kolejowych. Tyle, ze nam pociągi jadą co jakiś czas i pojedynczo, a tutaj tupchmara w jednej chwili. No, ale już zostawmy te biedne krety, dżdżownice i inne podziemne stwory. Bez wątpienia królowymi Cytadeli są wiewiórki. Jest ich tak zatrzęsienie. Można napisać, że prawie każde drzewo ma nie tylko swojego skrzydlatego lokatora.

Wczoraj, jak tuptałem sobie spokojnie na parkrun, to miałem bardzo ciekawe spotkanie. No, ale od początku, no prawie początku, gdyż do moich narodzin się nie cofnę. Kiedy skręciłem z Garbar w stronę naszego startu biegłem wzdłuż Armii Poznań. Kawałek za dworcem autobusowym na Garbarach nagle ujrzałem przed sobą taką rudą ślicznotę. Siedziała lub siedział na ziemi od czasu do czasu kręcąc się w kółko. Kiedy mnie dojrzała nagle stanęła słupka wpatrując się we mnie z uwagą. Kiedy zbliżyłem się na parę kroków opadła na łapki i powolutku przebiegła przez jezdnie. Kiedy była już na drugiej stronie, znowu obróciła się w moją stronę, usiadła w słupka, jakby pokazywała: teraz ty. No więc także powolutku przebiegłem jezdnię po śladach wiewiórki. Kiedy już byłem na drugiej stronie, znowu opadła na łapki i trochę szybciej udała się w stronę parkrun, ale po kawałku drogi, jakby po wskazaniu mi kierunku wdrapała się na drzewko. No, a ja udałem się na start. Muszę przyznać, że to było ciekawe spotkanie. Królowa Cytadeli wskazała mi drogę dzieląc się swoim królestwem. Po takim odprowadzeniu bieg na samym parkrun, był już tylko dodakiem do głębszych wrażeń. Chociaż ten dodatek daje nam taką frajdę. W końcu prawie 200 osób, z którymi wczoraj spotkałem się na Cytadeli nie mogło się mylić. No, a wiewiórki nam kibicowały machając swoimi rudymi kitami.