Każda osoba biegająca zna pewne stałe i zdawałoby się niezmienne prawa i zasady obowiązujące podczas realizacji naszej tup pasji. Jedną z najważniejszych, niemal jak pacierz przez wierzących i praktykujących powtarzaną, jest info: że w czasie biegania musimy pić, nawadniać się i uzupełniać płyny. I to nie mówimy tutaj tylko o samej wodzie, ale każdy szanujący się biegacz na trasie wciąga izo, niemal jak alkoholik wódkę. Z pewnością jest w tym dużo racji i prawdy, bo płyny i elektrolity podczas wysiłku ważne są, by zachować moc i równowagę cielesno-duchową, ale jak mówi stara, starożytna zasada: nulla regula sine exceptione, czyli nie ma reguły bez wyjątku.

Muszę z niemałym wstydem się przyznać, że sam się do tych wyjątków zaliczam. Jak nie raz już pisałem izo w żadnej postaci podczas biegu mi nie wchodzi i nie pomaga, a wręcz odwrotnie szkodzi. Kilka razy próbowałem i za każdym razem różne formy cofki miałem. Co do wody, to na trasie jej tyle potrzebuje by spłukać kurz z głowy czy czoła i dla świętego spokoju, żeby nie było że nie malutkiego łyczka wziąć. Jednak jak mam być szczery to wcale tego nie potrzebuję i czuję się tak samo dobrze kiedy łyknę, jak i nie łyknę. Z kolei jak wypije za dużo to czuję się ciężki a płyny w połączeniu z wysiłkiem powodują różne nie najlepsze kombinacje.

W tym momencie napisze krótko: wbrew opiniom różnych znawców tematu są wyjątki od powszechnie znanej i stosowanej reguły. Tak jak w życiu i każdej innej zasadzie: nie ma tak, że każda jest idealna dla każdego. Dlatego owszem zdecydowana większość z nas powinna pić na trasie, ale są osoby, które tego nie muszą i nie potrzebują. Jesteśmy jak wielbłądy, które w każdym upale przebiegną. I żeby było jasne: to wcale nie musi oznaczać jakiejś choroby, tylko takiego, a nie innego przystosowania organizmu diabli wiedzą z czego wynikającego. Po prostu tak jest i nie ma co się nad tym bardziej rozwodzić.