Muszę przyznać, że od wczoraj wypatrzył mnie i dopadł leń biegowy. Tak go sobie już nawet wyobrażam. Myślę, że jest to cholera, która krąży ponad naszymi głowami wypatrując swoje potencjalne ofiary. W zasadzie ofiarą może zostać każda czy każdy z nas niezależnie od mocy i potęgi płonącego w nas biegowego ognia. A w zasadzie im większy płomień pasji w nas płonie, tym bardziej łakomą ofiarą jesteśmy dla biegowego lenia. I trudno się dziwić. Nie sztuką jest przecież wybrać sobie za ofiarę kogoś, kto i tak biega sporadycznie, kiedy się chce, a kiedy się nie chce nie biega. Dla takiej osoby bieganie jest takim sobie drobnym dodatkiem do życia, pozbawionym jakiegoś głębszego tup-pożądania. Wiadomo, że taka osoba i tak raz biega, a powiedzmy dwa razy nie biega, więc branie kogoś takiego na cel lenia nie ma głębszego sensu.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku zdecydowanej większości osób biegających, tych których pasja płonie pełnym, jasnym oraz gorącym ogniem. Są to osoby, które co najmniej te trzy razy w tygodniu regularnie i niezmiennie oddają się biegowej pasji. Ci, dla których bieganie stanowi prawdziwy życiowy ogień, dla których życie bez tej pasji jest szarą, pustą skorupą. Te osoby są właśnie wymarzonymi ofiarami biegowego lenia. Oczywiście my, których leń wypatrzy i zaatakuje, bronimy się ze wszystkich sił stawiając nasze tup zasieki i uciekając prosto, a czasami i zakolami, byle na nie dopadł. A jak dopadnie staramy się mu stawić czoła podnosząc rzuconą przez lenia rękawicę. Walka czasem przyjmuje bardzo brutalną postać: kopiemy się, gryziemy, rwiemy fizyczne czy duchowe włosy, starając się odeprzeć atak biegowego lenia.

Oczywiście są przypadki, kiedy raz z większymi, innym razem z mniejszymi stratami uda się atak odeprzeć, ale niestety nie zawsze. Często niestety zdarza się sytuacja, kiedy leń przełamuje naszą obronę i musimy jemu ulec. W takiej sytuacji zostaje podpisany akt czasowej biegowej kapitulacji. W takim przypadku nasza biegowa pasja zostaje zagaszona, a my ogarnięci leniem i zakuci w anty biegowe kajdany siedzimy dzień w dzień w domu po cichu próbując ją rozpalić poprzez nasze biegowe niemal powstanie. Lekko to nie jest, ale nie ma opcji, by wcześniej czy później znowu nie wyrwać się z anty biegowych okowów wytaczając naszą biegową artylerię i rozbijając jej salwami ogniwa anty biegowego łańcucha.