Święta już za pasem, a jak czas świąteczny o spędu rodzinnego charakterze, to większość z nas ma jedno skojarzenie i bynajmniej mało kiedy jest ono związane z jakimiś duchowymi czy mistycznymi przeżyciami. Raczej wszyscy przed oczami duszy widzimy suto zastawiony stół, gdzie cała rodzina zasiada i wszyscy obżeramy się jakbyśmy przez rok wcześniej nic nie jedli. Ale głębiej do tematu relacji świąteczno – żywieniowo – biegowej wrócę w jutrzejszym wpisie. Dzisiejszy stanowi jakby jego zapowiedź i chciałbym się skupić na jednym, konkretnym temacie.

Wiadomo, że w czasie Świąt zostaniemy niecnie zaatakowani przez chmarę wypasionych kalorii, których celem będzie przydanie nam tego, czego byśmy chcieli uniknąć, czyli świątecznego zbędnego balastu kilogramowego. No i właśnie pytanie czy jesteśmy w stanie zabezpieczyć się przed faktem czyli np. wybiegać się na zapas. Gdyby tak można było. Można to rozumieć, że na więcej przed świętami biegając, to na dzień dobry zgubimy tyle, że potem jak się rzucimy na jedzonko to i tak w najgorszym wypadku się nam zbilansuje i co zgubiliśmy to potem tyle samo nadbijemy. W końcu jak bilans to bilans i musi wyjść na zero

Teoretycznie jest to możliwe do przeprowadzenia. Niestety praktyka z teorią ma się często tak do siebie jak seks z onanizmem, dlatego wynik bywa często bardzo często różny od oczekiwanego. Raz, że nie jesteśmy w stanie dokładanie określić ile kilogramów w przyszlości może być zbilansowane przez określoną ilość więcej przebiegnietych obecnie kilometrów. Bo jeżeli teraz np. przez tydzień będziemy biegali np. 2-3 kilometry więcej czyli 21 km w tydzień to co to oznacza? Że będziemy mogli zjeść 21 jajek, kawałków ciasta czy innych rozpustnych słodkości bo np. jedna świąteczna kaloryczna bomba równa się jeden kilometr? Myślę że nie ma takiego przełożenia i jeżeli nawet pierwszy kilometr będzie różny pierwszej bombie, to każda kolejna będzie oznaczała więcej niż jeden kilometr. Po protu przybieranie dużo szybciej nam przychodzi niż gubienie. A bomby dają nam przyrost niestety propocjonalnie większy. Im więcej jemy tym szybciej tyjemy, a szybkość tycia wyprzedza w pewnym momencie szybkość jedzenia.

To jaka jest w takim razie metoda, by zachować formę i nie przybierać kilogramów. Myślę, że odpowiedź jest prosta i każda osoba ją zna. Jeść z rozsądkiem i głową, chociaż to trudne. Ja z powodu, że za pasem poznański półmaraton i nie ma opcji bym przybrał, a nawet muszę jeszcze z 3 kg zgubić na te święta składam sobie wewnętrzne przyrzeczenie: zero słodyczy, a tylko trzy posiłki w moim godzinach. Święta – świętami, ale ja w tym roku żadnej żywieniowej dyspensy. No i słowo rzekło i muszę teraz wytrwać. Ktoś się dopisuje do grupy: w te święta nie jem słodyczy tylko trenuję, albo druga wersja: masochiści żywieniowi wystąp. No to będzie trening charakteru. Na zapas się nie wybiegam, więc nie będę jadł.