Na początku coś z innej bajki. Uwaga na wirusa na facebook. Jeżeli przybiegnie do Was wiadomość od kogoś znajomego z linkiem i Waszym zdjęciem prowadzącym niby do filmiku o Was, nie ruszajcie wywalcie, to jakiś cholerny wirus, który raz ruszony wysyła spam do wszystkich Waszych znajomych

Muszę przyznać szczerze, chociaż z ogromnym bólem, że w tym roku pod względem wagowym dałem przysłowiowej du.. ok niech będzie ładniej pupy. Niestety całkowicie w pewnym momencie odpuściłem mój rygor żywieniowy no i efekty przybiegły mało przyjemne. Koło miesiąca temu ważyłem już 95 kg, co przy moim wzroście (niecałe 180 cm) i posiadaniu w planach półmaratonu do pokonania stanowiło misję niemal samobójczą dla kolan. Kilka tygodni temu wziąłem się za siebie i już wydawało się, że osiągnę chociaż te 80 kg, co byłoby możliwym do osiągnięcia wzywaniem. Niestety w międzyczasie przybiegły święta a w takiej sytuacji odporność i twardy charakter ulegają ogromnemu osłabieniu. No i w wyniku pewnej sinusoidy wagowej obecnie moja waga jest na poziomie 87 kg, co nie jest miłą zapowiedzią przed pokonaniem 21 km z hakiem.

Niestety kilogramy dla sporej grupy z nas stanowią ogromny problem. Wiem, że są osoby, które mogą jeść wszystko co im fantazja do ust przyniesie, a waga nawet nie drgnie. Ja niestety zaliczam się do tej grupy, która jeżeli sobie pofolguje, to efekt jest błyskawiczny. I to niestety w tą przybierającą stronę. Dla mnie kilogramy są przekleństwem i toczę z nimi praktycznie nieustanną wojnę. Powiedzmy sobie szczerze, nic nie jest tak ograniczające nasze osiągi wynikowe czyli czasowe, jak zwiększające ryzyko wystąpienia kontuzji, jak właśnie nadwaga. Bieganie nie jest wskazane przy nadwadze, ale wręcz przeciwnie powinno być zakazane, chyba że dla masochistów.

Pytania obecnie mam dwa. Pierwsze czy jestem do startu,czyli przyszłej niedzieli, chociaż jeszcze te dwa kilogramy zgubić, a drugie poważniejsze czy ważąc w granicach tych 85-87 kg jestem w stanie bez urazu jakimś cudem doczłapać do mety. Nie piszę tu już o wyniku, ale o samym dotarciu. Z pewnością to nie będzie u mnie bieg a czas, ale raczej na osiągnięcie mety i przeżycie. A może lepiej odpuścić i nie ryzykować? Tyle pytań i żadnej konkretnej odpowiedzi.

Mam jeszcze równy tydzień Spróbuję sobie narzucić jakiś rygor żywieniowy, ale co to może dać? Ile zgubię? Kilogram, jak dobrze zawieje może dwa to będzie szczyt. Przerabiając klasyka mogę napisać: „Kilogramy to przekleństwo, więc mogę dziś dać głowę, że dotarcie do mety będzie czysto przypadkowe…” No ale przypadki często nasze drogi prostują i układają pod różne wizje.