Ostatnio wpadła mi przed oczy tabelka zamieszczona na Maratonach Polskich ukazującą frekwencję w 2016 roku w naszych krajowych półmaratonach. Okazje się, że najwięcej nas biegło w Warszawie w PZU półmaratonie, gdzie potuptało ciut ponad 12 tysięcy osób. Oznaczało to, że w zeszłym roku mieliśmy wzrost, kiedy na mecie zameldowało się prawie 13 tysięcy. Na drugim miejscu był Poznań , gdzie w obu przypadkach czyli w zeszłym i dwa lata temu dobiegło do mety prawie 10 i pół tysiąca biegajacych.. Na trzecim miejscu mieliśmy nocny półmaraton we Wrocławiu z frekwencją sięgającą niemal 9 tysięcy. Rok wcześniej mieliśmy frekwencję wyższą o prawie tysiąc osób, czyli na macie pojawiło się 10 tysięcy. Czwarte miejsce okupował Cracovia Półmaraton z biegnącą grupą na poziomie siedmiu tysięcy z plusem. Rok później w Krakowie dalszy wzrost o tysiąc osób czyli 8 tysięcy ekstra. Na piątym miejscu kolejny warszawski półmaraton, tyle że drugiej strony Wisły czyli praski gdzie pobiegło pięć tysięcy z hakiem. Rok później Warszawa wyprzedziła już Kraków, gdyż pobiegło tam prawie 9 tysięcy. Różnica była o kilkuset biegających, ale Warszawa górą. Później już mamy wyniki poniżej 5 tysięcy i w pierwszej dziesiątce mamy Sobótkę , Gdynię (ale w zeszłym roku wzrost do ponad 6 tysięcy), Piłę, Gdańsk ( zeszły rok także wzrost do prawie 5 tysięcy) i znowu Kraków, ale półmaraton Marzanny. Co ciekawe w Krakowie mamy frekwencję sięgającą już poniżej 3 tysięcy, ale w zeszłym roku już powyżej 3 tysięcy, czyli także wzrost.

Czy to dużo, czy to mało i jak to ocenić? Jeżeli biegnie o pierwsze miejsce, to Warszawa jest chyba wszechwładna i niezagrożona. Co prawda w porównaniu z rokiem wcześniejszym zauważyliśmy spadek na poziomie niecałych dwóch procent, ale ponad 12 tysięcy biegnących robi duże wrażenie. Duże wrażenie robi ogromny wzrost liczebności startujących w Poznaniu. W 2016 pobiegło 10346 osób, co stanowiło wzrost frekwencji w porównaniu z poprzednim rokiem 2015 na poziomie ponad 40%. . W pierwszej dziesiątce godne w stosunku do 2015 roku wzrosty zaliczyły jeszcze Wrocław prawie 35%, Cracovia 21% i Sobótka na poziomie 17%. Interesujące jest to, że półmaraton Marzanny w Krakowie, mimo że się znalazł w 10 miał spadek na poziomie 11%. W półmaratonach z pierwszej dziesiątki spadki zaliczyły w sumie trzy półmaratony. Oprócz wspomnianego krakowskiego Marzanny jeszcze praski oraz gdański.

Jeżeli chcielibyśmy określić największe wzrosty i spadki, to co ciekawe największy hop do góry zaliczył Bieg Lechitów w Gnieźnie, gdzie pobiegło o prawie 57% więcej biegających w porównaniu z rokiem ubiegłym. Z kolei największe dołowanie mieliśmy w Toruniu w Półmaratonie Świętych Mikołajów, gdzie mieliśmy bessę na poziomie ponad 40%.

Jak będzie w tym roku? W przypadku Poznania mamy niewielki wzrost, gdyż już teraz mamy na liście 11544 biegających. W Warszawie do mety dobiegło 12735 biegających ale widziałem osoby z numerami startowymi na poziomie grubo ponad 20 tysięcy. Jak widać Stolica to Stolica i musi mieć największy bieg w Polsce. Ilu pobiegło faktycznie, to niezbadane są wyroki biegowe. Z drugiej strony Warszawa mam prawie 3 razy więcej mieszkańców niż Poznań, a na mecie zameldowało się trochę ponad tysiąc więcej niż startuje w Poznaniu. Ciekawe, ilu u nas dobiegnie. Na razie w boju o półmaratońskie pierwszeństwo w kraju Warszawa górą. No to pobiegnijmy pod bój frekwencyjny. W Poznaniu jeszcze możemy frekwencję nadbić. Jedni będą mieli radochę, a drudzy frustrację.

Podsumowując można napisać krótko: stany frekwencyjne w pierwszej piątce niczym te „Chińcyki” u Wyspiańskiego „ trzymają się mocno”, to w drugiej zdarzają się już wzloty, jak i spadki a także przetasowania. Gdyby tak Słowak uwolnił stan frekwencyjny byłoby ciekawie. Tylko, czy gdyby uwolnił byłaby tak magia. Oto jest pytanie.