Od czasu do czasu w moich wpisach nawiązuje do mojego wieku i jego wpływu na bieganie. Nie jestem już dawno radośnie hasającym po biegowych ścieżkach młodzikiem, gdyż prawie 50-tka na karku wymaga już niby bardziej rozsądnego spojrzenia na życie. Zresztą kiedy byłem młodzikiem, to raczej o bieganiu wcale nie myślałem, więc z drugiej strony, jak nie teraz, to kiedy.

No, ale już wracam do tematu. 50-tka prawie na karku, człowiek powinien zacząć myśleć o fotelu bujanym, kapciach i czytaniu, czy też wpatrywaniu się uporczywym w ekran TV czy kompa, a tymczasem 6 razy w tygodniu udaje się na dłuższe czy krótsze biegowe katowanie organizmu. Gdzie krótsze trwają trochę ponad godzinę, a te dłuższe to nawet raz w tygodniu grubo ponad dwie, w czasie obecnych przygotować do maratonu to i pewno raz czy dwa ponad 3 godziny się pobiegnie.

Tak się zastanawiam, czy dla naszych już trochę podmęczonych życiem organizmów jest to naprawdę dobre i zdrowe. Czy wraz z upływającym wiekiem nie powinniśmy właśnie trochę już spasować. Trudno powiedzieć czy powinniśmy, czy raczej nie, ale jedno jest pewne. Dopóki są ochota, frajda, satysfakcja i przyjemność, to po cholerę z tego rezygnować? No i tu mamy chyba clue wszystkiego. Lubimy to, sprawia nam to frajdę, to biegamy dalej. Gdy zaczyna nas to męczyć, przestaje być przyjemne, to odpuszczamy. I tylko tyle i aż tyle.

Natomiast sam wiek, jako wiek raczej nie stanowi żadnej przeszkody w bieganiu. Znamy przypadki osób, które i po 90-tce potrafią biegać, chociaż nie wiem, czy jest to akurat rozsądne. Wiem jedno: na razie biegam i nie stawiam sobie żadnej wiekowej bariery, po której powiem: to już jest koniec i przerzucam się, jak to kiedyś bywało na ryby. Chociaż z drugiej strony, jak mam być szczery z przyjemnością kiedy znowu pomoczyć kija się wybiorę. To też ma w sobie dużo uroku.