Od czasu do czasu napada mnie tak z lekka filozoficzny nastrój. Ot, tak nagle i niespodziewanie jak mnie dopadnie, to trzyma i za cholerę nie chce nie puścić. Wczoraj tak wbiegły mi przed oczy dwa zdjęcia, które zrobił nas niemal stały na Cytadeli fotogram czyli Jarek Koperski. Na zdjęcich tych w pierwszym przypadku widać od tyłu uchwyconą grupę koło 200 osób, które w swoim cotygodniowym, sobotnim tuptańcu podążają przed siebie. Drugie zdjęcie jest z wczoraj, gdzie widzimy maksymalnie rozciągniętego węża biegowego, a może praktycznie dwustunogi, gdyż tyle mniej par nóg wczoraj na Cytadeli biegło. Biegło, biegło i końca nie widać było.

No i tak kiedy obserwuję tą wcale nie małą grupę zupełnych przecież amatorów, to tak się zastanawiam, czy kiedy biegniemy w takim wzajemną pasją połączonym tłumie, to jest coś, co na może zatrzymać? Oczywiście z tym biegiem różnie bywa. Jedni pędzą w tempie niemal bolidu F1 na jednym z wyścigowych torów, drudzy niczym kolarze w peletonie kręcąc w jednym stałym rytmie określoną ilość kilometrów, a i są tacy, którzy w wiecznej tylnej straży na końcu stawki, radośnie człapią sobie przed siebie. Jednak to tempo tak naprawdę, poza pewną grupą, nie ma żadnego znaczenia. Oczywiście grupa tych walczących o czołowe miejsca, czasy, dla których potrzeba bicia ogólnych czy nawet tylko własnych rekordów stanowi jak gdyby główną siłą napędową naszej pasji. Oni są na piedestale, ich się podziwia, czy nawet śni, przez chwile chociaż poczuć się jak oni. Jednak dla wielu z nas czas tak naprawdę nie ma znaczenia, stanowi tylko taki sobie wymyślony przez kogoś dodatek do całości naszej pasji.

I tak naprawdę nie ma aż takiego znaczenia, kto jaką funkcję w naszym biegowym peletonie pełni. Przez pewien moment, kiedy jesteśmy tuż przed startem, oczekując rozpoczęcie biegu, jesteśmy niemal równi sobie, bo może wydarzy się jakiś cud, a żółw zająca pogoni. Potem, kiedy ruszamy oczywiście wszystko wraca do normy i każda z osób biegnących doskonale wie, gdzie jest jego miejsce w biegowym tłumie. A potem na końcu jeszcze jedno nas wszystkich łączy. Kiedy przebiegamy przez linie mety i czuliśmy, że daliśmy z siebie wszystko, to poczucie, że jednak nic nas nie zatrzymało. Że znowu dobiegliśmy i chwyciliśmy nasz mały świat pewną ręką ściskając tak mocno, aż oceany wyfrunęły w kosmos. W końcu nic nas nie może zatrzymać…