Na początku, jak to mam w zwyczaju, zaczynam od nawiązania do wczorajszych komentarzy. Robercie trochę później poznany, bardzo dziękuję za Twoje sms-y na mojego bloga wysłane. Jest mi bardzo miło, że zdecydowałeś się wysłać nawet 3. Gdybyśmy mieli w naszym towarzystwie szermierza na miarę pana Wołodyjowskiego, mógłbym zacytować za panem Zagłobą: Ty Robercie dałeś mi kreskę, ba nawet trzy, Robert wcześniej poznany czwartą, a pan Michał wysiecze konkurentów. Czyli zwycięstwo mam w kieszeni. Oczywiście taki żarcik, ale bardzo mi miło za każdy wysłany na mojego bloga sms. Każdemu, kto zechce moją skrobaninę wesprzeć w pas się kłaniam. Ba napiszę więcej, kłaniam się tak nisko, że resztami włosów kurz na ulicy leżący sprzed stóp zamiatam. Robercie później poznany, wielkie dzięki za życzenia. Tak, wczoraj 44 lat na tym ziemskim padole mi strzeliło. Fajna zbitka dat. 4.02 44 lata. Gdyby był kwiecień, to już byłby zupełny czad. Ale i tak nie jest źle, nie licząc, ze troszkę się postarzałem. Powiedzmy co do Twojej kolejnej wypowiedzi, gdzie nie wymagałeś odpowiedzi, niech tak pozostanie. Zresztą dzisiaj sprawy się trochę zagmatwały, ale wrócę do tego później. Piotrze, masz rację bieganie wpływa na naszą psychikę, powoduje, ze jest nam dobrze, a jak jest nam dobrze to i seks mamy także dobry. Tak bardzo prosto pisząc, ale chyba zrozumiale. Co do pewnych rozbieżności w interpretacji związaną z hierarchią potrzeb, to już to „wyprostowałem” w tekście. Wykorzystałem w tym celu zarówno Twoje, jak i jednej z pań komentujących na wiadomym portalu bezcenne uwagi.

No, ale już przechodzę do istoty dzisiejszego skrobania. Muszę przyznać, że czułem jak już wczoraj jakiś paskudny wirus mnie dopadł. Może jeszcze nie zwalił mnie z nóg doprowadzając do stanu niebytu łóżkowego, ale czuję się lekko mało szczególnie. Zapchany nos, uciążliwe drapanie w gardle, ot stan wyjątkowo mało komfortowy. A dzisiaj w planie miałem mój najdłuższy bieg. Zanim dotarłem do domu postanowiłem odwiedzić aptekę. Tak dla spokoju ducha. Poinformowałem panią farmaceutkę co mi dolega i o fakcie amatorskiego dreptania to tu, to tam. Kiedy pani usłyszała o moim cyklu treningowym, to delikatnie się uśmiechnęła stwierdzając, ze amatorsko, to sobie ludzie biegają, raz, może dwa razy w tygodniu. Jeżeli kogoś cykl treningowy obejmuje minimum 3-4 biegi tygodniowo, to już powoli zaczynamy się zbliżać do cienkiej granicy oddzielającej radosną amatorszczyznę od wyczynu. A jeżeli ktoś biega 6 w tygodniu robiąc w tygodniu ponad 44 kilometry i nie zarabia na tym ani złotówki, to już chyba jest troszeczkę zboczony. Wolałem nie wdawać się w debatę, bo co miałem powiedzieć: że to uwielbiam, ze nie wyobrażam sobie życia bez biegania, że ono nadaje sensu moim codziennym zmaganiom z życiowymi przeszkodami? To już zupełnie byłbym uznany za szaleńca. Ale co ja poradzę, że uwielbiam to moje szaleństwo. W tym szaleństwie jest metoda i komuś jest ona zapewne znana. Tak więc pani się mnie grzecznie spytała, co zażywam, by wzmocnić mój organizm, który bez wątpienia jest bardzo mocno eksploatowany takim stylem życia. Wyraźnie odetchnęła z ulgą, kiedy jej powiedziałem, że jestem na tyle rozsądny, by rozumieć, ża organizm jest jak pole uprawne. Wymaga ciągłego dbania, pielęgnacji, nawożenia, by w odpowiednim momencie wydać w pełni zadawalające plony. W naszym, tuptającym przypadku plonem jest start w biegu zorganizowanym na dystansie od 5 kilometrów wzwyż i szczęśliwe go ukończenie. Ktoś może powiedzieć, co ja skrobię? 5 km, przecież to pikuś, pewne schody się zaczynają od 10 km, a wzywania od półmaratonu wzwyż. Odpowiem tak prosto tak po mojemu amatorsku. Do każdego biegu, niezależnie czy zorganizowanego czy nie i na jakim dystansie, podchodzę z taka sama pokorą i szacunkiem. Bo to jest dystans do pokonania i nie wiem, jak mój eksploatowany organizm to zniesie. Czy da radę, czy w pewnym momencie nie powie: „ ale ciebie wali, ja mówię dość” I wtedy będzie jedna wielka mało ładnie pachnąca kupa. Dlatego trzeba o organizm dbać i zapewniać mu takie „nawożenie”, jakie możemy mu ofiarować. Bieganie, na dystansach ponad tych parę kilometrów, o dłuższych, już nie skrobiąc to nie jest pójście do knajpy na piwo. I dobrze, żebyśmy wszyscy o tym pamiętali. Pokora i szacunek dla dystansu i wdzięczność dla organizmu. Ale już się nie wymądrzam.

Do tej pory wspomagałem się trzema głównymi ‘wspomagaczami” Bodymax sport w wersji 100 tabletek, który niedawno się skończył. Tak w skrócie jest to suplement diety, zapewniający codzienną dawkę energii, dla osób aktywnych fizycznie, Do tego zażywam biomegalin , charakteryzujący się wysoką zawartością tłuszczów nienasyconych i utrzymujący prawidłowy poziom cholesterolu we krwi. Ostatnim środkiem wspomagającym jest artresan wspierający odbudowę stawów oraz zawierający składniki chroniące przed negatywnymi zmianami zachodzącymi w chrząstce stawowej.

W czasie rozmowy pani farmaceutce nie powiedziałem o artresanie ( gdyż wyleciała mi z głowy nazwa) i pani poleciała mi aquamin, zawierający wapń, magnez i cynk. Artresan także posiad cynk i muszę się jutro dowiedzieć, czy nie nastąpi tutaj konflikt interesów. Jutro muszę na chwilkę do apteki skoczyć, by się dowiedzieć, co i jak. W najgorszym wypadku skończę atresan i wtedy przeskoczę, czy przebiegnę na aquamin. Plusem Aquaminu jest to, ze dba o nasz cały układ kostny, a jak jest to ważne w bieganiu, nie musze chyba nikogo tuptającego informować. No, ale szczegóły poznam jutro.

Wracając do najważniejszego punktu dzisiejszego skrobania, to dzisiaj i jutro odpuszczam sobie bieganie, Wiem, że to nie w moim stylu, bo ja zawsze i wszędzie, ale jak napisałem na początku organizm jest jak pole i wtedy wyda godne plony, kiedy będziemy o nie dbać. I wszyscy o tym drobiazgu pamiętajmy. Dlatego dzisiaj i jutro nie biegam, co oznacza, że pewna głupawka może mnie chwycić w czasie skrobania kolejnych słów.

Jutro wpis może być bardzo późny, gdyż muszę coś jeszcze załatwić, Ale z pewnością będzie.