No i wreszcie się stało. Po trzech miesiącach biegowych mąk ( a raczej bezbiegowych) wczoraj wróciliśmy do biegowych żywych. Robert dłużej znany zorganizował kolejną edycję Cytadeli By Night. Oczywiście z zachowaniem pełnego ( o ile tutaj można) bezpieczeństwa. O godzinie 19 pobiegli chętni na 5 kilometrów, a godzinę później na dyszkę. Zdecydowałem się wystartować w tej drugiej grupie, co oznaczało, że na Cytadeli zjawiłem się kilkanaście minut przed 20. Ze sporą radością witałem się z biegowymi znajomymi, których ładnych parę miesięcy nie widziałem. Był i Robert później poznany wraz z szanowną małżonką i Michał i Agnieszka i wielu, wielu innych. Miło było znowu chociaż dzień doby powiedzieć, czy piątkę przybyć. Może i nie było jakiś wielkich tłumów, ale jak na bieg, który praktycznie nie był reklamowany, to kilkadziesiąt osób na obu dystansach zdecydowało się wystartować.

Pogoda piękna, słoneczko, dużo uśmiechu, radości nic tylko oddać się w pełni biegowym rozkoszom. Muszę przyznać, że sama możliwość wystartowania w grupie to jednak jest zupełnie inny biegowy smak. Tak jak wcześniej byliśmy do tego przyzwyczajeni i traktowaliśmy to jakoś coś zupełnie normalnego, tak wczoraj okazało się w zupełnie innej postaci. Jednak tak pobiegnięcie w grupie zupełnie inaczej się odbiera niż samotny bieg gdzieś w okolicy domu, czy nawet w lesie. To są zupełnie inne endorfiny i zupełnie inna przyprawa. Można śmiało napisać, że właśnie podczas takiego biegu czujemy, że żyjemy. Co prawda urozmaicenie trasy na Cytadeli i jej poziom trudności spowodował, że miałem gorszy wynik niż podczas chociaż Mini Cytadela By Night, gdzie mogłem biegać na mojej sprawdzonej trasie, ale i tak biegło się super. Tłumów jakiś nie było, ale prawie 100 osób na 5 kilometrów i 111 na 10 biorąc pod uwagę zero reklamy to i tak całkiem godny wynik. No a brak tłumów w czasie biegów jest w sumie nawet wskazany.

Można śmiało napisać, że wczorajszy bieg to był powrót do jakże wytęsknionej biegowej przeszłości. Trzeba mieć nadzieję, że to nie był tylko promyk nieśmiało przedzierający się przez czarne chmury, ale na dniach w pełni zaświeci znowu nasze biegowe słońce.