Jestem ciekawy czy też Wam się tak zdarza. Ostatnie tygodnie mam nieustanny lekki kryzys motywacyjny związany z ruszeniem na codzienny trening. Wygląda to w ten sposób, że kiedy wracam do domu i planuję ruszyć na trening, to… krótko i dosadnie napiszę, że się nie chce. W głowie zapalają się czerwone światełka mówiące: stop nie idziesz, zostajesz w domu, a dusza wzlatuje na zupełnie inne obszary życiowe, niż te z tuptaniem związane. No i zaczyna klasyczna walka nas z nami samymi. W końcu po ciężkim duchowym boju niemal codzienny obowiązek biegowy tuprozkoszą wspomagany wygrywa i ruszam na moją codzienną trasę..

No i tutaj od początku zaczynają się schody. Kiedy ruszałem w biegową trasę to muszę przyznać, że czułem wewnętrzną niechęć biegania. Po prostu nie chciało się biegać. No i tak po dwóch, trzech kilometrach w głowie pojawia się myśl: po pierwszym kółku do domu. Dla tych, którzy nie wiedzą o co come on przypomnę, że robię moje treningi na prawie 5 kilometrowej pętli dookoła domu. Czyli mam taki wielki stadion, gdzie śmigam po asfaltowej, chodnikowej, a w niektórych miejscach zielonej bieżni. I mój codzienny, standardowy trening to dwa takie kółeczka, prostokąciki czy kwadraciki. Sam nie do końca łapię, kiedy zerkam na mapę mojej trasy, jaką płaską figurę geometryczną mi to przypomina. No. Ale już wracam do jądra (hmm) mojego wpisu.

Jak pisałem od połowy mniej więcej kółka ostatnio się po prostu męczę. I przez głowę praktycznie za każdym razem przebiegają mi buntownicze myśli: „ dobiegam do domu i koniec”. No i kiedy już jestem przy furtce, chcę skręcić do domu, nagle podświadomie nie mogę się zatrzymać i biegnę dalej. I co najśmieszniejsze, biegnę myśląc, że czas skręcić do domu. Nim się zorientuję, że coś „nie teges”, już jestem około kilometra za domem. Mogę napisać, że o kilometr za daleko, by wrócić do domu. No więc zżymając się sam na siebie biegnę dalej, bo już inaczej w końcu nie można. I tak sobie myślę, że to można pewne prawo biegowe na podstawie tego treningu opracować. Można je określić, „że sytuacji ceteris paribus, podczas treningu po pokonaniu dystansu krytycznego każdy kolejny kilometr wywołuje chęć pokonania następnego” Co to znaczy w tłumaczenia z języka biegacza amatora na Polski? Zacznijmy od stwierdzenia „ceteris paribus” Oznacza to, że pozostałe w naszym przypadku głównie pogodowe, zdrowotne i inne zewnętrzne warunki są równe i niezmienne. Co to jest dystans krytyczny? Jest to odległość wytuptana, podczas pokonywania której z każdym metrem chce nam się zejść z trasy. Reszta już chyba zrozumiała. Czyli po naszemu: jak nie lunie deszcz, nie trafi nas kontuzja, nie zadzwoni telefon, to kiedy osiągniemy granicę naszego niechcenia dopiero się zaczyna chcieć. A, żeby było jasne: nie piłem i nie brałem, tylko biegałem.

To takie moje drobne biegowe prawo. Natomiast jeżeli ktoś szuka poważniejszych biegowych praw to proponuję się zapoznać z tymi stworzonymi przez Jacka Fedorowicza na portalu runners-world.pl. Jak macie problem by wejść w link wpiszcie w wyszukiwarkę frazę: 4 prawa biegowe Jacka Fedorowicza, to wyskoczy