Jest taki kraj, w którym bieganiema zupełnie o wiele głębszy podtekst, czy raczej nawet drugie dno. Tam bieganieznaczy nie tylko to co u nas, ale daje biegającym coś więcej. Zapewne was tych co wiedzą zdziwię, ale tym krajemjest RPA. Można śmiało napisać, że tam bieganie, a zwłaszcza parkrun to coś więcej niż tylko szybsza czy wolniejsze przebieranie nogami.

Na początek trochę statystyki: w RPA mieszka łącznie zgodnie z danymi od cioci Wiki trochę ponad 56 milionów ludzi, czyli prawie dwa razy tyle co w naszym kraju. Dla porównania w Polsce mamy obecnie 59 lokalizacji w których jest zarejestrowanych prawie 52 tysiąceosób. W dwa razy liczniejszym RPA mamy 177 lokalizacji w których jest zarejestrowanych…ponad 607 tysięcy osób ( tak, 12 razy więc niż Polsce, przy trzy razy większej liczbie lokalizacji.).

Nigdy się nie zastanawiałem nad przyczyną, ba nawet nie zerkałem, że jest tam taki tłum, ale podczas ostatniego parkrun ( w Poznaniu, nie w RPA) jeden z biegacz mi zwrócił na to uwagę tłumacząc powód takiego parkrun szału. Okazuje się, że RPA jest jednym z najbardziej niebezpiecznych krajów, jeżeli chce się wyjść na spacer, pozwiedzać czy chociaż samemu pobiegać. Takie samotne wyprawy nawet w okolicy domu są niemal samobójczym wyzwaniem, a szansa że wrócimy do domu jest jak pół na pół. Dlatego jedyną możliwą formą biegania, treningu czy wręcz wyrwania się poza obszar najbliższej okolicyjest właśnie parkrun. Właśnie dlatego, ze biegnie duża grupa osób, są onewzględnie zabezpieczone przed bandyckim napadem. I pomyśleć, że kiedyś takmożna było biegać bez żadnego ryzyka. W RPA bieganie w myśl zasady „ no risk nofun” nabiera zupełnie innego znaczenia. Tak na marginesie jestem ciekawy, ile w tym prawdy, bo za dużo informacji na ten temat w sieci nie znalazłem. Na koniec taka refleksja. Tam jak widać bieganie daje osobom biegającym jakieś poczucie normalności i oderwania się od grozy dnia codziennego. I mimo, że zawsze jakieś ryzyko jest, to przyrost nowych lokalizacji parkrun jest wręcz niesamowity.