Można napisać, że żadnej Ameryki w tytule nie odkryłem, gdyż jest to prawo, zasada, która każdej chyba osobie jest znane. W końcu jak się posieje i podleje tak się zbierze, jak się dba tak się ma, jak posmarujesz tak pojedziesz ( dwuznacznie, ale takie życie) itp. itd. i co tam jeszcze.

Oczywiście to prawo ma takie samo zastosowanie w naszej pasji, czyli bieganiu. W zasadzie można to sprowadzić do jednego zdania: jak trenujemy, takie wyniki biegowe mamy. Oczywiście wszystko jest uzależnione od celu, jaki przed naszą pasją stawiamy. Jeżeli chcemy biegać dla samego biegania i w samym przebieraniu nogami, podziwianiu przyrody, delektowaniem się w smakowaniu kolejnych pokonywanych kilometrów, to wystarczy nam spokojny trening skupiony na samym kilometrażu, który czasem odpuszczamy, czasem podkręcamy w zależności od założonego celu czy chociaż zwykłej fantazji, jaką w danym momencie mamy. Jednak założenie jest, ze biegamy na luzie i spokoju, a nasze weryfikacyjne wyniki np. w cotygodniowych parkrun mamy w pompie. Są jakie są i trudno.

Muszę przyznać, że ostatnie dwa lata tak mniej więcej u mnie to wyglądało. Można posumować to krótko: nie było, zbytniego celu, do tego kilogramy przypływały więc wyniki na 5 km zrobiły się na poziomie 30 minut z hakiem, co dla kogoś kto miał życiówkę na poziomie 23.20 powiedzmy sobie szczerze nie jest powodem do chwały. No, ale inaczej się biega mając do uniesienie 67 kg, a inaczej mając 95. Na szczęście od czasu do czasu lubimy coś zmieniać w naszym życiu i próbujemy znowu wrócić do optymalnej wagi. Na razie jeszcze już 15 kg mniej, czyli zbliżam się do mojej równowagi wagowej ( 178 cm czyli te 78 kg). Liczę nawet, ze do końca miesiąca spróbuję ją osiągnąć. No, ale do tego tematu wrócę jak już ją osiągnę. Teraz chciałem zatrzymać się na moim bieganiu. Jak już nie raz pisałem, nie mam jakiś predyspozycji biegowych, jestem zwykłym może nawet trochę gorzej niż przeciętnie uzdolnionym do biegania pokonywaczem kilometrów. Jednak, kiedy od początku czerwca zacząłem przygotowania do październikowego maratonu moje weryfikacyjne wyniki na parkrun zaczęły zdecydowanie się zmieniać. Dosyć napisać, że od początku czerwca poprawiłem się o plus minus trzy minuty. Wydaje się, że jest to już jakiś wynik. No, ale teraz nie tylko podbijam stawkę kilometrową, ale także wprowadzam elementy przyśpieszeń i inne takie przystosowane do takiego zupełnie pozbawionego zdolności organizmu jak mój. Jak już pisałem, ja nie mogę stosować klasycznych rozpisek, gdyż w moim przypadku może się to zakończyć kontuzją, tylko muszę mieć własną, przećwiczoną na swoich spostrzeżeniach metodę. I to się u mnie sprawdza.