Muszę przyznać, że zapewne jak wielu z nas nie odpuszczam codziennych treningów. No dobra 6 razy w tygodniu, bo jeden dzień zawsze przerwy musi być. Jednak trzeba przyznać, że takie codzienne bieganie bez możliwości cotygodniowego spotkania wspólnego na parkrun, czy w jakimś większym, płatnym biegu jakoś nie na takiego smaku. Takie bieganie to trochę jak sztuka dla sztuki. Wychodzimy bo musimy, mamy ten wewnętrzny przymus iluś tak kilometrów machnąć, ale czegoś jednak brakuje. Tego czegoś, co stanowiło jakby podsumowanie codziennych startów. To trochę tak, jakbyśmy się cały czas uczyli, ale bez możliwości weryfikacji uzyskanej wiedzy. Można by powiedzieć: a po kiego grzyba to wszystko? No, ale zawsze można powiedzieć: „ po to bym był mądrzejszy/mądrzejsza, bo wiedzy nigdy dosyć”.

Tak samo można powiedzieć o bieganiu. Nie muszę biegać dla startów, tylko dla siebie i tylko dla swojego dobrego samopoczucia. Dlatego na luzie i w spokoju kilometry klepię. Jedyny wyjątek to oczywiście kolejna edycja Mini Cytadela By Night i raz w tygodniu dyszkę strzelę. Jakieś poczucie że trenuję po coś jest. Co i tak nie zmienia faktu, że obecnie to nasze bieganie jest takie jakby inne. Nie wiem, czy też odnosicie takie wrażenie. Niby jest jak było, te same nasze stałe trasy, codzienne treningi, ale jednak jest inaczej. Niby wszystko już powoli wraca do normy, od 17 maja wbiegamy w kolejny etap odmrażania gospodarki, ale odnoszę wrażenie, że jednak już nie będzie tak, jak było. Bez wątpienia ta cała sytuacja odcisnęła na nas może nie do końca zauważalne, ale zdecydowane piętno. Niby tak naprawdę u nas nic takiego się nie stało, sama choroba jakby przemyka niezauważalnie, ale jednak zmiany w naszym zachowaniu są olbrzymie. No i cały czas zadajemy sobie pytanie; czy ten dwumiesięczny cyrk miał jakiś sens. Myślę, że na to pytanie nie poznamy odpowiedzi, bo wszystko byłoby uzależnione od tego, na ile potrafilibyśmy zachować wewnętrznej dyscypliny w sobie, gdyby tych obostrzeń nie było…