Na początku szybkie wprowadzenie. Nie jestem wybitnym, bardzo dobrym czy nawet dobrym biegaczem. Moje nawet najlepsze biegowe wyniki ustawiają mnie w grupie tych najbardziej przeciętnych pokonywaczy kilometrów. Nie jestem śmigaczem, nie jestem pożeraczem, raczej kimś kto spokojnie z luzem i godnością smakuje każdy pokonany kilometr.

Jeżeli do tego jeszcze dodamy pewne wcale nie małe ( na szczęście już wyeliminowane) przybrania wagowe z okresu 2017-2018, to możne się okazać, że byłem w tym czasie na poziomie dolnej granicy przeciętności biegowej. Jeżeli na 5 kilometrach ma problemy ze złamaniem 30 minut na dyszcze ma problemy ze złamaniem godziny, półmaraton grubo ponad 2 a maraton to wiadomo, to znaczy ze to nie przeciętny, ale wręcz denny biegacz i to jeszcze w mule zakopany.

Jak już wcześniej pisałem wraz z początkiem roku podjąłem kolejną walkę z wagą i w efekcie do dzisiaj z 95 kg w grudniu zjechałem do 72 czyli 23 kilogramy. Tyle, że w bieganiu różnicy nie było widać praktycznie do czerwca. To, że kilogramy gubiłem niemal taśmowo wcale nie przekładało się na wyniki. Dopiero w czerwcu, kiedy ruszyłem w tan przygotowań do poznańskiego maratonu i zwiększyłem treningową intensywność zacząłem dostrzegać progresje w wynikach. Dosyć napisać, że od czerwca do połowy sierpnia zjechałem z 30 do 26 minut z hakiem na parkrun. No i potem ten poziom 26-27 minut się zablokował. Nie mogłem w żaden sposób z niego już nic uszczknąć.

No i w niedzielę miałem najważniejszy start w tym roku. Co się zdarzyło już pisałem więc do tego obrazu tragedii i rozpaczy ( mimo że jakoś się udało do mety dotrzeć) nie będę już wracał. Wydawało się, że po takich mękach będę chciał na długo o bieganiu zapomnieć. Wręcz rzucić gdzieś buty w kąt i pojechać np. na ryby i mieć wszystko w pompie. Ale nie trenowałem dalej i czułem ku mojemu wcale nie miałem zdziwieniu że jest dużo lepiej, niż było jeszcze tuż przed maratonem, mimo że wydawało się że to wtedy powinna być jak na moje ograniczone warunki szczytowa forma. Dzisiaj rano, jak zwykle kiedy w sobotę mam wolny dzień i możliwości udałem się na Cytadelę, by w moim ulubionym cotygodniowym biegu wystartować. Piękna sobotnia aura grubo ponad 200 osób przywołała dzisiaj na nasz poznański parkrun, co biorąc pod uwagę fakt, że przecież mamy w okolicy i parkrun w Dąbrówce i Swarzędzu było naprawdę godnym rezultatem. Muszę przyznać, że biegło mi się dzisiaj rewelacyjnie i uzyskałem dzisiaj mój najlepszy czas od kwietnia 2017 roku czyli od ponad dwóch lat. Udało mi się wreszcie 26 minut złamać. Co prawda do życiówki brakuje mi jeszcze gdzie 2 i pól minuty, ale i tak mój najlepszy tegoroczny rezultat z okresu największej treningowej mocy pokonałem o naście sekund.

Tak po amatorsku rozumując najprostsza i najszybsza metoda na poprawę wyników biegowych to przebiec maraton. I to nawet nie jest ważne jak i w jakim czasie to zrobisz. Jeżeli tylko jakoś pokonasz Królewski Dystans to nagrodę w postaci poprawy Twoich wyników na krótszych dystansach otrzymasz. I tym przesłaniem Mistrza Jody kończę na dzisiaj. Ahoy, aloha, a biegajcie dalej.