Do pierwszego w tym roku pierwszego poważniejszego startu, czyli naszego półmaratonu coraz bliżej. Jeszcze niecałe 3 tygodnie z znowu z około 10 tysiącami podobnych mi pasjonatów staniemy się powodem wyklinania i korków w naszym mieście. Nie ukrywam, że często się zastanawiam czy możemy jakoś w rozwoju naszej pasji i biegów masowych wyeliminować ich uciążliwość dla wielu mieszkańców naszego miasta.

Powiedzmy sobie szczerze: dla mieszkańców oraz osób w tym czasie przebywających czy przejeżdżających przez nasze miasto stosunek do takiego biegu masowego może przyjąć cztery główne formy. Dla najmniej licznej grupy jest to radość i frajda, bo albo sami startują, albo ktoś znajomy, albo lubią jak coś się w mieście dzieje i mogą wyjść i nam pokibicować. Jednak powiedzmy sobie szczerze: jest to chyba najmniej liczna grupa z tych, o których będę dzisiaj wspominał. Druga jest z kolei najbardziej liczna grupa, czyli ci, którym fakt że odbędzie się bieg wisi i tita. Wiedzą, że impreza się odbędzie, są o niej dobrze poinformowani, dlatego na czas jej trwania postanawiają nie ruszać się z domu, bo po cholerę ładować w się uciążliwości, które mają miejsce w mieście. Jak są świry, które chcą biegać, ok, ale daleko a oni sobie w tym czasie robią inne przyjemniejsze rzeczy. Jest jeszcze opcja wyjechać z miasta, bo po co się narażać na uciążliwość. No i trzecia grupa, czyli tych, którzy nie trawią, nie lubią i się wku… denerwują. Oczywiście mają do tego prawo, bo nie zawsze to co jest fajne dla jednego musi być takie same dla drugiego. Jest jeszcze dobrze, jeżeli wiedzą o wydarzeniu i po prostu się zamykają w domu czekając, aż „głupki” skończą. Problem się robi, jeżeli nie doczytali, nie usłyszeli a postanowili akurat w tym dniu i w tym czasie wyjechać gdzieś na miasto. A tu goła pupa, bo korki, wszystko pozamykane i kaplica. Wtedy ich wkurw osiąga maksymalny poziom wkurwa i świszczy, wrzeszczy oraz przeklina na wszystkie możliwe sposoby. No i jest jeszcze czwarta grupa osób przyjezdnych, które akurat mają pecha w tym dniu przejeżdżać przez Poznań, czy akurat przyjechać na jakieś sympozjum, konferencję lub diabli wiedzą na co jeszcze, a tu miasto zamknięte i nigdzie ni męskie przyrodzenie w wulgarnej formie się nie dostaniesz. No i tutaj mamy bardzo zbliżona reakcję do tej grupy co powyżej.

Zdaję sobie sprawę, że jest to temat wiele razy wałkowany, przerabiany i analizowany przez wielu. Czy jest jakiś złoty środek, który umożliwi eliminację uciążliwości naszej pasji? Powiedzmy sobie szczerze: jeżeli przyjmiemy za 100% całość osób w tym czasie w naszym mieście przebywających, to entuzjastów mamy około 15-20%, obojętnych około 50%, tych na ostrym wkurwie, niedoinformowanych oraz przyjezdnych reszta czyli około 30-35%. Wynika z tego, że jedna piąta mieszkańców w jakiś sposób terroryzuje osiemdziesiąt procent mieszkańców i przyjezdnych.

I jak możemy temu zaradzić? Chyba tylko ciesząc się, ze jesteśmy w tych dwudziestu procentach, czyli po dobrej z naszej perspektywie stronie barykady. Bo czy pobiegniemy czy nie, nie ma znaczenia a bieg i tak się odbędzie, więc lepiej korzystać i się cieszyć niż przeklinać.