Jak już wspominałem, na początku czerwca rozpocząłem cykl treningowy do październikowego maratonu w naszym mieście, czyli mojego głównego tegorocznego startu. Cykl u mnie składa się z dwóch równorzędnych działań. Pierwsza i główna część to budowanie biegowej mocy, podkręcanie kilometrażu i łączenie do z pewnymi elementami przyśpieszeń. Druga , nie mniej ważna część do gubienie nadmiernych kilogramów. I może od tego zacznę.

Jak wspomniałem, ostatnie dwa lata przed październikiem zeszłego roku to było poluźnienie rygoru dietetycznego. No i niestety efekty były, że tak napiszę godne i z 67 kg podskoczyłem na koniec października do 95, co już było z lekka przegięciem. Powiedziałem sobie: koniec. Postanowiłem, że kolejnego maratonu muszę zgubić przynajmniej te 12-15 kg, czyli wstępnie założyłem do połowy października tego roku dobiegnę do 80-82 kg. Taki został postawiony cel. No i wziąłem się do odchudzającej pracy. Składała się ona do tej pory z takich trzech głównych okresów. Pierwszy to był czas od listopada do tak połowy stycznia, kiedy przygotowywałem mój organizm go głównej odchudzającej ofensywy. Tak jak pisałem odstawiłem słodycze, a posiłki ograniczyłem do trzech dziennie w mniej więcej o tej samej porze, ale jadłem jeszcze względnie normalne. No i te pierwsze prawie 3 miesiące to nie był jakiś wagowy szok, dość napisać, że dobiegłem do 92 kg czyli 3 kg w 3 miesiące, co oznacza bez szału. Następnie od połowy stycznia do końca maja zacząłem już trochę ograniczać te moje trzy posiłki. W porze lunchu, czyli mój drugi posiłek koło 12 zacząłem lekko ograniczać na zasadzie lekkiego drugiego śniadania. No i w efekcie na koniec maja miałem już 85 kg, co oznaczało kolejne 7 kilogramów przez niecałe 5 miesięcy. Można napisać, że to był już taki wstępny dietetyczny bój spotkaniowy czy też wprowadzający.

No i od czerwca rozpocząłem już poważną ofensywę. Oznacza to, że w porze lunchu jem tylko biały jogurt z płatkami, na a śniadanie z ciemnym chlebem i jogurtem zwykłym a obiadokolację ryż z mięsem i jakimiś surówkami, lub sam ryż z surówkami, dość że nic poważnego. To wszystko połączyłem ze znacznym zwiększeniem pracy treningowej, o czym za chwilę. No i w efekcie dzisiaj już zaczynam łamać wagę 80 kg, czyli pojawia się siódemka z przodu. To oznacza, że od listopada zgubiłem już 15 kg, a tylko w ostatnich dwóch miesiącach 5 kg. Czy to dużo, mało trudno mi powiedzieć, ale jak na takiego zupełnego amatora-eksperymentatora w kwestii odchudzania myślę, że chyba ok. Fanie by było, gdyby do październikowego startu mieć na wadze te 74-76 kg. Co prawda do przyszłorocznego sezonowego założenia czyli tych 72-73 kg jeszcze troszeczkę zabraknie, ale i tak wstępnie założony w listopadzie cel będzie osiągnięty w nawiązką.

Jak już wcześniej napisałem od początku czerwca zmieniłem także mój cykl treningowy. Przede wszystkim zacząłem podbijać treningową, kilometrową stawkę. O ile do czerwca biegałem na poziomie tych 5 kilometrów dziennie, tak obecnie robię już 10 ze sporym hakiem, a do tego zaczynam wprowadzać na razie kilkunastokilometrowe wybiegania, które w sierpniu wydłużę do 20 z hakiem, a na początku września spróbuję i trzydziestkę machnąć. Do tego wprowadzam trening interwałowy no i pierwsze efekty się już pojawiają, co szczególnie widać na parkrun.

Jeszcze na początku czerwca biegałem parkrun na poziomie około 30 minut. Ostatnie 3 tuptania na Cytadeli to już jest 27.37-27.41. Praktycznie różnica pomiędzy 3 startami na poziomie 3 sekund a zejście z początku czerwca o ponad 2 minuty. A to już jak na takiego przeciętniaka jak ja spora różnica. Można więc napisać, że taki mocniejszy trening robi wielką różnicę. A to jeszcze nie jestem w połowie cyklu przygotowawczego. To, co najmocniejsze jeszcze przede mną. Mam cichą nadzieję, że kiedy już zgubię co zaplanowałem i zrealizuję mój cykl to na początku października będę biegał na parkrun na poziomie przynajmniej poniżej 27 minut, a optymalnie nawet poniżej 25. Zobaczymy jak będzie. Na razie różnica jest już widoczna, a mam nadzieję, że będzie widoczna jeszcze bardziej.