Przed nami już typowe staro-roczne ostatki. Spora część z nas już na urlopie, ci co w Urzędach Skarbowych pracują mają szczyt sezonu, podobnie jak ci, co fajerwerkami, napojami czy generalnie spożywką handlują. Ci ostatni to szczyt mają już od 21 grudnia i jeszcze parę, a w zasadzie dwa dni im potrwa. Jednak są i tacy, którzy mają trochę czasu, by teraz się zresetować, podsumować, zaplanować i nowy rok mocnym galopem wkroczyć…

Jakoś tak, jak to zwykle w końcówce roku się zdarza dopada nas trochę nostalgiczno-filozoficzno-wspominkowy nastrój. Sprawdzamy, oceniamy co się udało co nie, gdzie są jakieś rezerwy, co jeszcze można poprawić, nad czym koniecznie popracować. Na początku nasuwa mi się takie jedno bardziej ogólne skojarzenie. Jak to nasz biegowa pasja przydaje się w życiu. Przecież tak naprawdę cały czas biegniemy przez życie zmagając się z większymi czy mniejszymi przeszkodami. I do tego biegu potrzebna jest kondycja. A my, którzy biegamy tak sobie też fizycznie to taką kondycje nabieramy… I dzięki temu naszemu mniej lub bardziej regularnemu bieganiu uda się nam lepiej przez życie podążać.

Końcówka roku ma też to do siebie, że analizujemy co się zdarzyło, co udało, a gdzie przytrafiła się klapa. Na tym blogu koncentruje się oczywiście głównie na moich aktywnościach z biegową pasją związanych i tego co dookoła niej się dzieje. A w tym roku sporo się wydarzyło. Najważniejsze, że udało mi się wziąć za siebie w obszarze wagowym. Trzy i dwa lata wstecz wcale nie trochę mi się przybrało, a zeszły rok kończyłem mając na wadze 95 kilogramów, co przy wzroście ciut poniżej 180 cm stanowiło już pewien ciężkawy problem. No, ale jak to mam w takiej sytuacji w zwyczaju znowu wkroczyłem na własną drogę odchudzania i w efekcie w listopadzie osiągnąłem już założony cel, czyli 72 kilogramy. Oznaczało to, że w 11 miesięcy zgubiłem 23 kg, co chyba nie jest złym wynikiem.

Oczywiście razem ze zbijaniem wagi objawił się progres w wynikach. Na początku roku by przebiec parkrun potrzebowałem ponad 30 minut, a w tym miesiącu udało mi się tego dokonać poniżej 26 minut, więc różnica jest bardzo zauważalna.

Jeszcze w czerwcu tego roku by przebiec dychę potrzebowałem ponad godziny, podobnie jak w zeszłorocznym biegu Niepodległości. W tym roku podczas Biegu Niepodległości złamałem 55 minut. Podczas Biegu Powstania Wielopolskiego uzyskałem ponad 55 minut, ale jeżeli faktycznie było 400 metrów dalej to czas rzeczywisty na 10 kilometrów powinien być poniżej 54 minut.

Niestety w przypadku poznańskiej połówki i maratonu to była klasyczna klapa. Bo inaczej wyniku ponad 2 godzin na połówce i ponad 5 na maratonie nazwać nie można. No, ale jest o co walczyć na przyszły rok i gdzie szukać możliwości poprawy. I to jest myślę fajna wizja na przyszłość… Na razie na naszej drodze życia stacja z napisaem 2019, na której wysiadamy, a tuż za nią kolejna, na której jest napisane 2020, gdzie już powoli zaczynamy sie korować. Dokąd zabierze nas pociąg, która tam już stoi? Zapewne przed siebie, ale dokąd dojedziemy dowiemy się za rok…