Trzeba przyznać, że zima w tym roku ma niewiele w sobie zimowego uroku. Ba, można posunąć się nawet do twierdzenia, że uroku tej zimy jak na lekarstwo. No chyba, że ktoś gustuje w deszczach, chlapach, chłodzie i ogólnie wyjątkowo ponurej aurze. No, ale gusta są różne i się z nimi nie polemizuje. Ja osobiście zdecydowanie wolałbym niewielki mrozek z lekką pokrywą śnieżną kąpaną słonecznymi promieniami. No, ale ideałów nie ma i trzeba się cieszyć tym ci jest. Bo w końcu zawsze może być jeszcze gorzej. A taka paskudna pogoda dla nas biegających ma jednak pewien wcale nie mały plus. Można śmiało napisać, że kształtuje nasz biegowy charakter. Jeżeli wbrew naszemu zdrowemu rozsądkowi oraz temu drugiemu naszemu ja, jakże wygodnickiemu i torpedującemu wszelkie aktywne wizje potrafimy się jednak zebrać, przebrać i ruszyć na trening, to znaczy że mamy powody by być z siebie dumni.

Oczywiście są osoby, których ta pogoda pokona, zniechęci, czy tak po prostu maja zasadę, że podczas takiej czy innej aury nie biegają i to ich wybór i prawo. Nie nam to ani krytykować, ani oceniać. Taką wybrali drogę na realizację naszej pasji i nic dodać, ani ująć. To jest ich prawo do wyboru kiedy i jak chcą oddawać się biegowej pasji. Ja jestem ostatnią osobą, która będzie takie wybory w taki czy inny sposób oceniała.

Tym bardziej, że przyznaję, pogoda jest fatalna. Padający deszcz, błoto wdepnięcia w kałuże, upaćkanie ziemnymi błotno-wodnymi odpryskami, to wszystko powoduje, że kiedy wracamy jesteśmy bardziej podobnie do nieszczęśliwych mokrych kur niż radosnych przepełnionych endorfinami biegających. Ba, można napisać, że stanowimy ich całkowite przeciwieństwo. No, ale nie ma że pada, mokro i błotniście. Pewna grupa z nas zapewne pozostanie w domu. No, ale nie wszyscy. Myślę, że w zdecydowanej większości i tak pobiegniemy, bo taka już nasza życiowo-tuptająca karma. To nasz wybór i nic przed jego realizacją nas nie powstrzyma. Ba, nawet mogę napisać, że bieganie w takich warunkach ma wyjątkowy urok…