Muszę przyznać, że wczoraj postanowiłem jeszcze raz przeprowadzić eksperyment z tętnem. Z racji, że moje przygotowania do maratonu wkraczają w główną fazę od wczoraj wydłużyłem znowu o trochę mój codzienny kilometraż, a do tego wplotłem w niego 10 minutowych odcinków interwałowych przedzielanych minutą wolną. Czyli klasyczny układ minuta za minutę. Muszę przyznać, że kiedy dobiegłem do domu, to czułem się z wcale nie lekko spocony. Od razu po biegu zbadałem sobie tętno i cóż wynik: 95, czyli to tak zachwalanego i uważanego za biegowy standard 170 jeszcze w męskie przyrodzenie daleko. No, ale już nic więcej nie poradzę. Jak się nie ma tego, co większość, to się biega z tym, co się ma.

Natomiast nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawy, jak moje treningi w tym tygodniu odbiją się na jutrzejszym parkrun. Czy znowu, jak w ostatnich kilku startach poprawię mój zeszłotygodniowy wynik, czy raczej już nastąpi przystopowanie. Niestety dlatego ciągle jeszcze na mój debiut w Swarzędzu nie mogę się wybrać. Podejrzewam, że poczeka on aż do października. No, ale w końcu z pewnością nastąpi.

Jak na tą chwilę w planach jutrzejszy parkrun oczywiście na Cytadeli. Jak wybiegnie zobaczymy, no a po oczywiście biegowy powrót do domu. W niedzielę znowu podbijamy kilometraż i liczę, że ponad dwudziestka już padnie. Do tego wszystko to połączone z ciągłym zbijaniem wagi. Muszę przyznać, że tegoroczny cykl przygotowania do maratonu jest wyjątkowo złożony. Co prawda z racji, że wszystko własnymi metodami na zasadzie spróbuj, porównaj, działaj, dlatego wynik może być bardzo różny. Z drugiej strony mam już ładnych parę lat różnych przygotowań za sobą, dlatego myślę, że potrafię z wcześniejszych doświadczeń wybrać to, co powinno być dla mnie optymalnym rozwiązaniem.

W każdym razie walka trwa, różnicę z pewnością czuję, ale prawdziwe efekty i weryfikację to poczekam aż do października. Wtedy wszystko się wyda, albo wyjaśni jak kto woli. Na razie praca wre, aż pot po d…e spływa. No, ale tak już być musi.